czwartek, 22 sierpnia 2024

„Nagła krew z buraczkami”. Warmia zmityzowana czy Warmia realna? – O książce „Król Warmii i Saturna” Joanny Wilengowskiej

Warmia zmitologizowana czy prawdziwa? - O tym opowiada w swojej najnowszej książce Joanna Wilengowska, ale także o swoim ojcu i regionie, w którym żyje, o jego przeszłości i teraźniejszości. To książka pełniąca rolę strażnika skarbów pamięci; próbująca zachować coś, czego zachowanie nie jest do końca możliwe. Bo  nikt i nic nie może zostać uratowany przed nieuniknioną śmiercią, przeminięciem. Ale nadal można to zachować w pamięci. Joanna Wilengowska zatrzymała w niej ginący świat Warmii i Warmiaków dla przyszłych pokoleń.

Na rozmowę z autorką umówiłem się w warmińskim lesie, gdzie wśród dźwięku cykad opowiada o swojej najnowszej książce Król Warmii i Saturna, a także o ojcu i o krainie, w której mieszka, jej przeszłości i teraźniejszości.

Arkadiusz Łuba: „Zapisać ojca, zanotować go, utrwalić”, ojca – króla Warmii, strażnika warmińskiej pieczęci. A więc jest to także książka-strażnik, strzegąca skarbów pamięci, czy tak?

Joanna Wilengowska: No tak z pewnością. Z pewnością tak jest. Tym bardziej, że mój ojciec wydaje mi się takim depozytariuszem warmińskich przekonań, legend, mitów; więc wydało mi się to bardzo ważne, żeby zanotować mojego ojca i to, co w jego głowie przetrwało, bo tam jest ulokowana jakaś Warmia. Oczywiście ta Warmia jest zmitologizowana. To jest Warmia z baśni, z wyobrażeń. Są tam też rzeczy, które są ocierające się o horror, czyli rok 1945, który ja też nie wiem na ile po zweryfikowaniu wszystkich faktów okazałoby się, że coś było nieco inne, bo one są rzeczami opowiedzianymi jemu z kolei przez kogoś, albo zapamiętanymi przez niego jako małe dziecko. Więc tak, ja zapisuję ojca, zapisuję jego pamięć, kartę jego pamięci i ufam karcie jego pamięci, że tam zostało zanotowane coś, co jest bardzo ważne. W każdym razie coś, co jego kształtuje i sprawia, że on jest, jaki jest.

A. Ł.: W informacjach promujących książkę mówisz o próbie ocalenia, ale i o tym, że ocalić się nie da. Oczywiście, nie można nikogo ocalić od nieuniknionej śmierci. Ale można przecież ocalić pamięć...

J. W.: No więc właśnie próbuje to robić, choć są to strzępy, puzzle czy też Puzzle, jak wymawia to mój ojciec z niemiecka. Próbuję takie strzępy-puzzle zachować; próbuję coś z tego ułożyć, jakąś układankę, czy też utkać jakąś tkaninę, może takiej metafory użyję, choć wiem, że może to nie mieć znaczenia dla innych; że żyjemy w takich czasach błyskawicznych, że ta przeszłość, to, co mój ojciec pamięta, to, co mu opowiedziano, że może to już nie jest tak bardzo istotne. Natomiast jest istotne dla mnie, więc ja to postanowiłam zrobić.

A. Ł.: No właśnie, dla ciebie jest istotne. Dlaczego?

J. W.: No, poczuwam się do tego, żeby – skoro jestem wyposażona w jakieś umiejętności, być może – żeby zrobić to, co zrobić powinnam. Odczuwam to jako rodzaj swojej powinności, obowiązku, żeby zanotować jeszcze tę warmińskość, taką moją najbliższą, rodzinną. Widzę w niej wartość i czuję, że jeśli mogę to zrobić, no to robię to.

A. Ł.: Opiekujesz się ojcem wymagającym opieki. Czy to jego warmińskość była powodem, dla którego zainteresowałaś się Warmią?

J. W.: Na pewno mój ojciec jest osobą bardzo interesującą, specyficzną, drażniącą, wkurzającą, zadziwiającą i bardzo kreatywną. Jest on interesującą postacią w ogóle, moim zdaniem. Więc od kiedy zamieszkałam z ojcem, który rzeczywiście, tak, wymagał już pewnej kontroli i opieki z racji wieku i przeżytych chorób, więc po prostu ta ojca osobowość zaczęła jakby dominować w tym naszym przebywaniu. Próbowałam też zrozumieć go, dlaczego pewne rzeczy mają miejsce, skąd jego wściekłość, jego gniew, rozgoryczenie. I wtedy docierało do mnie, że on jest osobą bardzo zranioną. Że to jest zranienie, które ma również swoje podglebie historyczne; że jest zraniony tak, jak zranionych było wielu Warmiaków; że jest osobą wyszydzaną, która została w swoim życiu wielokrotnie wyszydzona z powodu swojego pochodzenia, nazwana Szwabem, choć Szwabem nie jest, jest Warmiakiem; że jest to również osoba, która bardzo mocno się deklaruje jako Warmiak, choć nie zawsze było to mile widziane prawdopodobnie przez otoczenie i myślę, że w latach jego młodzieńczych było to jeszcze dużo gorsze przyznać się, że jest się Warmiakiem. Więc mój ojciec w moich oczach jest osobą bardzo interesującą ze wszech miar i jako on indywidualny i on archetypiczny Warmiak.

A. Ł.:  Ale skoro warmiński ojciec, to także warmińska córka. Co oznacza dla ciebie bycie Warmiaczką?

J. W.: Bycie Warmiaczką? To jest bardzo trudne pytanie i zastanawiałam się nad tym wielokrotnie. I ja nie jestem opętana jakimiś tożsamościowymi koniecznościami, że ja muszę się koniecznie określić jakoś narodowo. W ogóle wydaje mi się to dosyć takim obcesowym pytaniem do kogoś, że zdeklaruj się, jakiej jesteś narodowości. No, żyjemy w takich czasach, że to jest czasami trudne dosyć. Mamy korzenie, które są i z tej strony, i z tamtej strony, i jeszcze może z innej. I oczywiście inna jest nasza przynależność państwowa, różne mamy paszporty, natomiast nasza etniczność może być mozaiką naszego pochodzenia. Dla mnie warmińska stała się ważna wtedy, gdy próbowano mnie i wiele innych osób wtłoczyć w jakiś system, w którym mogą istnieć tylko Polacy i Polki. Czyli za czasów PiS u propagowano taką homogeniczność silną, narodową. Wszyscy mamy być Polkami i Polakami. Wszyscy Polacy to jedna rodzina. A ja nie lubię być wtłaczana w takie pudełka, więc postawiłam na swoją inną kartę rodzinną, czyli tę część mnie, która ma korzenie warmińskie. Ona mi się wydała bardzo interesująca. Zaczęłam to badać, zajmować się tym, słuchać i ojca, i innych też osób. Poznałam jakichś innych Warmiaków z grup warmińskich. No i wydało mi się to bardzo takie na miejscu jakby i właściwe, żebym ja się określiła jako Warmiaczka. Natomiast nie jestem opętana tymi podziałami narodowymi. Jest to któraś z rzędu z moich tożsamości. Być może ważniejszą tożsamością jest dla mnie na przykład to, że jestem kobietą albo że jestem w ogóle człowiekiem.

 

Pisarka Joanna Wilengowska w podolsztyńskim lesie, fot. © Arkadiusz Łuba


A. Ł.: Dlaczego tych, co eksponują swoją warmińskość traktuje się niepoważnie?

J. W.: Wydaje mi się, że mniejszości w ogóle się infantylizuje. Widzę to po tym, jak się stara wtłoczyć te mniejszości wyłącznie w taki wizerunek np. folklorystyczny, taką krainę baśni. A to przecież mogła być np. realna siła polityczna, prawda? Coś, czego wszystkie władze się bardzo boją. Tego rodzaju uwarunkowań, które by powodowały, że ludzie na przykład głosują inaczej niż inni. Więc Warmiacy, kiedy widzą, że ktoś bardzo na przykład mocno epatuje swoją warmińskością, przebiera się w strój ludowy, występuje w mediach, na jakichś festynach, no to dla nich to jest trochę niepoważne, to jest takie egzaltowane i to jest na pokaz, to jest sztuczne, to jest takie cepeliowskie, to jest nie warmińskość, tylko to jest taka maska warmińskości, udawanie. Więc takie rzeczy wśród Warmiaków, z czym się spotkałam, są postrzegane jako rodzaj takiej błazenady, coś niepoważnego.

A. Ł.: Czy to dziś modne być Warmiakiem? – Przecież odkopywanie przeszłości Warmii było już raz modne z początkiem lat 90-tych, kiedy to powstało Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa Borussia...

J. W.: Tak, rzeczywiście. I urodziło się pewnie już kolejne pokolenie, które nie pamięta tego, więc czas znowu sobie to przypomnieć, że nasze korzenie tutaj w Olsztynie na przykład, są wielokulturowe, wieloetniczne, bardzo różnorodne, że historia Olsztyna sięga przed rok 1945. Nie wszyscy jesteśmy tutaj przybyszami z Kresów Wschodnich czy potomkami tych przybyszy. Natomiast są wśród nas ludzie, którzy mają takie korzenie warmińskie. No i fajnie, kiedy je odnajdują. Jeśli to jest moda, no to super.

A. Ł.: Ale niewygodnie słowo „autochton”. Dlaczego?

J. W.: Niewygodne i wygodne? No trudno tutaj znaleźć słowo, które byłoby pasujące zawsze i wszystkim. Ja też nie wiem, jakie słowo byłoby najbardziej właściwe. Ja chyba mówię o sobie, że mam korzenie warmińskie. Mówię, że jestem Warmiaczką w tym rozumieniu, że mam korzenie warmińskie, choć mam także inne korzenie, bo moja rodzina jest właśnie z wielości.

A. Ł.:  Jak ten stary warmiński świat z opowieści ojca spotyka się w tobie, żyjącej na Warmii tu i teraz?

J. W.: Czasami ironizuję, kiedy ojciec mi opowiada jakieś kawałki z historii Warmii, bo wiem, że one są trochę podbarwione, podkręcone. A czasami wydaje mi się to bardzo piękną legendą, którą której można zaufać, która jest jakąś ostoją, czymś trwałym, czymś wspaniałym po prostu. Czasami sobie z tego kpię. No to tak różnie, różnie to bywa.

A. Ł.: „Czas mija, rany zostają”. Mówiłaś o tym, że twój ojciec to przede wszystkim człowiek zraniony. A może nawet rosną?...

J. W.: No, z wiekiem na pewno mój ojciec nie zapomina, a wręcz przeciwnie, tak jakby się to w nim utrwalało czy pogłębiało nawet te zranienia, których doznał jako dziecko. Mówimy tutaj o rzeczach, które on widział i słyszał, ale też przeżył w roku 1945, ale także w kilku czy kilkunastu następnych latach. Bo te powojenne lata tutaj, w byłych Prusach Wschodnich, to były lata bardzo niespokojne. Byli tu Rosjanie, Ruscy, jak ich nazywano tutaj. To były czasy niebezpieczne. Można było zostać pobitym, ograbionym, zgwałconym i tak dalej. Jeszcze przez długie lata powojenne było to życie traumatyczne, wywołujące traumę. Więc nic dziwnego, że one w ojcu pozostały i być może jeszcze narastają. I one są powodem jego zgorzknienia i zniechęcenia. Jest to człowiek z pewnością zraniony.

A. Ł.: „Ojciec wysycha, kurczy się”, piszesz. Niczym Jakub u Brunona Schulza, niczym prof. Ambroży Kleks u Jana Brzechwy. „Wściekasz się, że umrze” i że „zostaniesz z tą Warmią jak z nie wiadomo czym”. Jak chcesz unieść Warmię po śmierci ojca?

J. W.: No właśnie nie wiem. Być może ona mnie uniesie. I to by było najlepsze chyba rozwiązanie, bo ja jestem za cienka, żeby unosić całe krainy. Natomiast z przyjemnością dam się ponieść Warmii. Niech ona mnie niesie. A jeśli chodzi o ojca, to rzeczywiście jest on postacią trochę schulzowską. Napisałam pracę magisterską na temat onirycznej rzeczywistości w prozie Brunona Schulza, więc to nic dziwnego. Tak mogło się zdarzyć, że ja tego Schulza po prostu zassałam, pisząc wtedy tę pracę i tak bardzo mocno wchodząc w jego teksty, że znalazło to po kilkudziesięciu latach takie odzwierciedlenie w moim tekście. Rzeczywiście, mój ojciec wydaje mi się czasami taką postacią naburmuszonego proroka.

A. Ł.: „Łosiery, czyli pielgrzymki, były obowiązkowe w życiowym i rocznym kalendarzu Warmiaków” – to kolejny cytat. Rok rocznie pielgrzymujesz do jezior. A więc te kąpiele to obowiązek. Dlaczego?

J. W.: Przyjemność i obowiązek. Bo to jest po prostu rozkoszne odkrywać nowe terytoria wewnątrz Warmii. No, może również i w okolicach, bo ja się tutaj oczywiście bardzo kurczowo nie trzymam tych granic Warmii. To są jeziora też mazurskie czy Prus Górnych, czy tak zwanego Oberlandu, ale rzeczywiście od kilku lat coś takiego robię, że jeżdżę sobie odkrywać jeziora. Niektóre z nich są mi już znane nawet od dzieciństwa. To jeziora miejskie Olsztyna. Olsztyn ma jedenaście jezior w swoich granicach. Natomiast wiele poznaję, odkrywam. Czuję się jak odkrywczyni źródeł Amazonki. Kiedy docieram, cała pokuta pokrzywami czy użądlona przez komary i tak dalej do jakiegoś leśnego jeziorka i mogę się w nim zanurzyć tak, jakbym się właśnie w nim chrzciła; jakbym była pierwszą osobą, która w ogóle wchodzi do tego jeziora, choć jest to oczywiście nieprawda. Ale życie takimi złudzeniami jest fajne. Stwarzam sobie taką fatamorganę jakby tego odkrywania po raz pierwszy. Chcę się zapoznać z tą Warmią bliżej i wydaje mi się, że poprzez jej przyrodę robię to najgłębiej. Jakoś jest to moja ścieżka najwłaściwsza. Warmia była krajem, krainą, kraikiem katolickim, rządzonym przez biskupa. On był tu szefem. Natomiast mnie ta katolickość Warmii nie bardzo interesuje. Mogłabym ją zwiedzać na przykład szlakiem kapliczek. To jest taki bardzo charakterystyczny motyw architektury warmińskiej. Ale nie robię tego. Wolę właśnie tym szlakiem jeziornym przyrodniczym, takim też dla mnie organoleptycznym, bo ja przecież dotykam wtedy całym ciałem tej Warmii.

A TU można tego posłuchać.

Joanna Wilengowska: Król Warmii i Saturna, Czarne, Wołowiec 2024, 168 stron, 44,90 PLN (cena okładkowa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz