|
il. 1 |
Szczerze – nie interesuje mnie orientacja seksualna Słowackiego (ani nikogo innego), ani to, z kim sypiał, bądź nie sypiał; czy były to kobiety, czy mężczyźni. Na jego kaprysy, „szatanielstwo” (rzeczownik nawiązujący do pierwszej udanej próby odbrązowienia wieszcza – SzatAnioł Jana Zielińskiego), talent literacki nie miały wpływu ani płeć, ani orientacja seksualna. Zresztą w czasach, w których przyszło mu żyć, nie było definicji seksualności, a głęboką przyjaźń utożsamiano z miłością: „Początki przyjaźni między wieloma ludźmi epoki romantyzmu opisywane były językiem miłości”, jak przeczytamy w omawianej książce (s. 183).
Marta Nowicka udowadnia z powodzeniem w Słowacki. Wychodzenie z szafy, że na wieszcza i jego utwory można spojrzeć przez pryzmat gender i queer studies, że można czytać go wciąż na nowo. Pociąga to za sobą spiralę interpretacji i inspiracji. Bo weźmy na warsztat choćby Poema Piasta Dantyszka z 1839 roku i taki tam fragment:
O! Polsko! Polsko! Święta! Bogobojna!
Jeżeli kiedy jasna i spokojna
Obrócisz twoje rozwidnione oczy
Na groby nasze, gdzie nas robak toczy;
Gdzie urny prochów pod wierzby wiosenne
Skryły się dumać jak łabędzie senne;
Polsko ty moja! gdy już nieprzytomni
Będziemy — wspomnij ty o nas! o! wspomnij!
Cytowany fragment to apel o zachowanie ciągłości pamięci. O zmarłych mają pamiętać przyszłe pokolenia – także o zmarłym Słowackim i jego queerowej wersji, a jakże! Ją to Naczelnik Państwa wyniósł na trony królewskie, zmieniając w ten sposób pogrzeb w akt koronacyjny (proszę o tym pamiętać: pierwszym queerowym królem Polski jest być może właśnie Słowacki!). Józef Piłsudski był wielbicielem jego twórczości. W swoim przemówieniu podczas składania zwłok poety na Wawelu w dniu 28. czerwca 1927 r. cytował Beniowskiego, Rozmowę z matką Makryną Mieczysławską, Wacława. Wierny rozkazom żołnierz zapuścił się w tereny wojsku z definicji obce – w sztukę poetycką. „W imieniu rządu Rzeczypospolitej polecił panom odnieść trumnę do krypty królewskiej, [by/bo] królom był równy” (wielu ówczesnych słuchaczy tej mowy stwierdziło, że Piłsudski powiedział nie „by”, ale „bo”). Jak widać, granice są płynne (o płynnych granicach seksualności będzie jeszcze mowa), wszak i wieszcz Słowacki był onegdaj poetyckim patronem Legionów. Naczelnik czyni zeń nie tylko króla, ale także Boga: „Są ludzie i są prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwyciężają”, bo kto inny śmierć przezwyciężył, jeśli nie Chrystus, boży syn.
|
il.2 |
Miejsce przemowy Marszałka i miejsce pochówku poety wpisują się w pejzaż iście romantyczny: zamek, dziedziniec arkadowy, krużganek, a później krypty i groby, gdzie – niczym w Mickiewiczowskich Dziadach – pośród umarłych świętują żywi. Ale dzięki okładce książki (na której wysoce artystyczna, zasługująca na uwagę i uznanie ilustracja Bartka Arobala Kociemby, ukazuje nieco zniewieściałą, delikatną niczym znany kołnierzyk Słowackiego twarz poety i sytuuje ją gdzieś w opozycji do mocnych, niekiedy wulgarnych prac Toma of Finland, ukazujących nowy archetyp geja charakteryzującego się siłą fizyczną i psychiczną oraz pewnością siebie i swobodą seksualną) trzeba by sobie Julka wyobrazić także w innym miejscu – jak nieśmiało porusza się wśród brokatem lśniących ścian, pluszem wyłożonych sof i foteli, jak sortuje jedwabne apaszki, ażurowe pończochy i muślinowe czy koronkowe żaboty, a może także pomiędzy labiryntami dark roomów, a może wręcz jak prowokuje wśród publicznych szaletów, bocznych miejskich uliczek, ciemnych parkowych ścieżek, czy innych cruising areas odpowiadających jego czasom. Tego Nowicka w swojej książce niestety nie odtwarza.
Stwierdzenie, że Słowacki nie mieści się w ramach epoki, w której przyszło mu żyć, zakrawa na banał. Według Marii Janion „romantyzm polski był wielkim odkryciem inności” (Słowiańszczyzna, szaleństwo i śmierć). Z kolei dla Tomasza Kitlińskiego i Mateusza Skuchy „wielkie odkrycie inności” to twórczość Słowackiego. Udowadniają oni w swoim szkicu Słowackiego fragmenty dyskursu erotycznego, że bycie pożądanym przez adresatów listów „jest gwarantem ukonstytuowania się tożsamości Juliusza”. Na potwierdzenie swojej tezy cytują Michała Pawła Markowskiego z tekstu pt. Dyskurs i pragnienie: „To Pożądanie pozwala człowiekowi powiedzieć »Ja«”, przyczynia się więc do konstytucji tożsamości. „Pragnąc innego pragnienia – zauważa Markowski za Lacanem – pragniemy uznania nas samych. To dzięki uznaniu przez innych będziemy mogli ostatecznie powiedzieć Ja, co oznacza, że Ja buduje się na zwrotnej informacji odbitej od innego pragnienia. Innymi słowy: Ja uzyskuje tożsamość dzięki uznaniu innych”. Czy nie o to zabiegał wyobcowany wieszcz, o którym Mickiewicz miał powiedzieć, „że jego [Słowackiego] poezja jest śliczna, że jest to gmach piękną architekturą stawiony, jak wzniosły kościół – ale w kościele Boga nie ma”?
Juliusz nie krzepił serc w sposób, w jaki to robił Adam; do powstańczego zrywu nie inspirował tak jak on. Zamiast na kwestiach zbiorowości i narodowych skupił się na jednostce. Nigdy nie założył rodziny, nie spłodził potomka. Kobietom – bohaterkom swoich największych utworów – przypisał obowiązujące onegdaj cechy na wskroś męskie – kazał im mordować, zdradzać, instrumentalizować. Dodatkowo nasycił je wyrazistymi namiętnościami. „Próżno tak wielu wyraźnych i władczych bohaterek szukać chociażby w twórczości Mickiewicza, co świadczy poniekąd o genderowej wrażliwości autora Balladyny”, czytamy w Wychodzeniu z szafy (s. 142). Odstawał językiem i postawą. Chyba nie popełnię grzechu, jeśli pokuszę się o pewne porównanie: Jak Joyce – zdaniem T.S. Eliota – zabił i pogrzebał wiek XIX w literaturze, tak Słowacki zabił i pogrzebał być może polski romantyzm w polskim romantyzmie. Był inny i nie przystawał – ani życiem, ani dziełem do obowiązujących ówcześnie ram. Trudno samemu dźwigać takie brzemię... „Słowacki próbował zrozumieć, dlaczego nie został stworzony na podobieństwo innych ludzi, ale nie znalazł jednoznacznej odpowiedzi. Z cierpienia, jakie może wywołało u niego początkowo poczucie odmienności, kompleks niższości oraz idące za nimi odrzucenie ze strony najbliższych, odważnie stworzył za to swój największy atut – zgodę na bycie innym”, jak pisze Nowicka (s. 103).
Interesuje ją Inny z perspektywy płci i seksualności; szuka „pierwiastka erotycznego czy może element[ów] pożądania”: „Niedostrzeganie, że relacja pomiędzy dwiema osobami tej samej płci może być czymś więcej niż przyjaźnią” uważa za błąd uogólnienia (s. 196). Błędem uogólnienia może być jednak także szukanie czegoś więcej niż przyjaźni (i/lub głębokiej, niemalże erotycznej fascynacji) tam, gdzie być może niczego więcej nie było (Słowacki pisał wszak też do matki: „Nie mam żadnego przyjaciela, któremu bym o wszystkim mówić mógł otwarcie”; list z 10. lipca 1838 r.). Nie dziwi mnie testamentowe uposażenie czuwającego czy wręcz śpiącego przy nim portiera Milleta. Zdefiniował bliskość dosłownie; bliskich z rodziny przy nim nie było, a matka „zdążyła” przyjechać na grób syna dwa lata po pogrzebie.
W tytule tego omówienia wyniosłem Słowackiego na pierwszego queerowego króla Polski nieco pospiesznie i nieco na wyrost. W ostatecznej wersji dodałem doń zatem pytajnik. Nowicka używa w tytule swojej książki gerundium – »wychodzenie«. Rzeczowniki odczasownikowe rozumie się jako czynność odbywającą się w chwili mówienia, niczym angielski czas teraźniejszy ciągły – present continuous. Dana czynność jeszcze się dzieje, jeszcze się nie dokonała i nie wiadomo, czy w ogóle się kiedyś dokona; płynie niczym seksualność Słowackiego, o którym trudno powiedzieć, czy był hetero, homo, bi, czy aseksualny („Jaki rodzaj relacji połączył Słowackiego z Krasińskim? Przyjaźń, kochanie, połączenie duchowe, a może »romans życia nie skłamany w niczem«? Pytanie to pozostaje otwarte. Odpowiedź na nie wydaje się wyłącznie kwestią nazewnictwa”, jak konstatuje sama autorka – s. 250). Zresztą określenia te przyniosły dopiero wieki późniejsze. Już starożytni Egipcjanie sypiali z kim chcieli, niczego nie definiując. „Wielozmysłowa, wieloznaczna, histeryczna poezja Juliusza Słowackiego opowiada podmiot w procesie. Tworzy wręcz podmiot w procesie, jego stawanie się, dzianie się podmiotowości wszechpłciowej”, jak chcą Kitliński i Skucha.
Wszechpłciowy Słowacki Nowickiej wypływa więc z szafy, jest pełniejszy, wielowymiarowy. Oglądamy go z różnych perspektyw, głównie przez pryzmat ciała. Ale nie ma dowodów na to, że kiedykolwiek spał z innym mężczyzną. Autorka wyklucza też (za Zielińskim) jego akty seksualne z kobietami. Krąży wokół koncepcji romantycznej miłości, cytuje i omawia listy polskich romantyków, chwyta się występujących w nich czułych zwrotów, ale jakoś tak podskórnie za mało mi z tego wynika wprost, za dużo kłębi się tu domysłów („czytanie zachowanej korespondencji wieszczów przypomina składanie puzzli z kilku różnych zestawów”, s. 224), a więc też nie do końca mnie przekonuje i skłania do wzmożonej uważności; otwarte pozostawia także pytanie, ile nieheteronormatywności jest w utworach Słowackiego (a przecież patrząc także z tej perspektywy ciekawi, dlaczego tytułowemu bohaterowi „nie wychodzi” z żadną kobietą w Kordianie; dlaczego Zawisza woli walczyć z demonami zamiast „osiąść” u boku pięknej Laury; w jakie związki wikłają się mężczyźni i kobiety z tą samą i z przeciwną płcią). Szkoda więc, że badaczka poddaje obszernej analizie jeden tylko tekst literacki wieszcza – Godzinę myśli (choć warto tu także odnotować i zwrócić uwagę na pomniejsze przemyślenia dotyczące Fantazego, W Szwajcarii i Króla Ladawy, rzucone tu i ówdzie). Jednoznacznie pokazuje za to proces autokreacji poety w listach, jego silny związek z matką, jej nad nim dominację i próbę uwolnienia się syna z tej toksycznej relacji i jego monumentalną samotność wynikającą z inności. Zatrzymuje się nad relacją Słowackiego z Krasińskim. Czyni też daleko posunięte porównania z życiorysami i dziełami Gombrowicza, Stachury, Świetlickiego, Charamsy, Witkowskiego, nie bacząc na różnorodność epok i konwencji, w jakich przyszło im żyć. [Dziennik z lat 1847-1849] nazywa jego wydawca, Jacek Brzozowski, „dziennikiem intymnym, pisanym jakby w samotności, ‘nocą’”. Taki intymny dziennik – Kronos – miał Gombrowicz i to w nim znaleźliśmy ostateczne potwierdzenie seksualnej płynności pisarza. Dlaczego Słowacki – tak drobiazgowy w notatkach, tak zorganizowany i skrupulatny, nie zanotował swoich rzekomych męskich podbojów w Raptularzu? Badaczka ma swoje przypuszczenia: „Szczegółowe wyliczanie pozbawionych otoczki faktów pozostawia wrażenie, że ma się do czynienia z szyfrem lub celowym pominięciem innych treści” (s. 114). Śmiem jednak wątpić, że autor Lilli Wenedy ma swoją Ritę, skrywającą gdzieś jeszcze rękopis, w którym wieszcz nam się odkryje.
A jednak lektura Słowacki. Wychodzenie z szafy ma w sobie coś ze śledztwa, z sensacji, z odkrywania. Jest to wersja doktoratu, którego sztywną naukowość złagodzono w „giętkim” – by pozostać w rejestrach Słowackiego – języku popularnonaukowym. I kieruje tok myślenia na nowe tory. To zdecydowanie zalety tej książki. Także jej cel został osiągnięty: „Więcej twarzy Słowackiego do dziś czeka na przeczytanie, odczucie i pokochanie – z takim wrażeniem chciałabym pozostawić czytelników i czytelniczki po lekturze niniejszej pracy” (s. 17). Nowicka ukazuje człowieka dumnego, silnego i odważnego; człowieka nawet nie nieheteronormatywnego, ale po prostu – nienormatywnego, nie poddającego się schematom i uniemożliwiającego jego jednoznaczne opisanie. Czekam zatem, kto pokusi się o analizę jego dzieł z perspektywy nie(hetero)normatywnej. Z pewnością byłaby to porywająca lektura... A o tym, że jest co czytać, świadczą choćby Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer (pod red. Błażeja Warkockiego, Alessandro Amenty i Tomasza Kaliściaka), o których jeszcze będzie mowa na tym blogu.